Paweł był w drodze
do Gasipolis. Z słuchawkami na uszach i płytą Depeche Mode w
odtwarzaczu sunął przez autostradowy chodnik. Swoją drogą,
żałował, że nie ma przy sobie konia, nie musiałby chodzić i
zdzierać podeszwy z butów. Jednak kiedy dotarł do miasta
skamieniał. Na ulicach rozprzestrzeniała się lawa topiąc chodniki
i ulice. Z krzykiem rzucił się do zamku rzucając na ziemię plecak
z... nie wnikajmy co współimprezowicze tam wrzucili. Wziął bruk i
zaczął zarzucać źródło cieczy surowcem. Szybko oddychając
patrzył jeszcze na miejsce w którym przed chwilą płynął
krwistoczerwony strumyk. Poszedł do stajni, jednak spodziewał się
co tam zastanie. W zasadzie nie zastanie, mianowicie koni, których
nie było faktycznie. Zza stajni wykłusowały trzy ogiery: Walking
in My Shoes, Clean i Hellraiser. Ten pierwszy, dumny, potężny
czarny ogier fryzyjski przeraźliwie zarżał. Podbiegł do swojego
dawnego boksu, który dzielił z My Joy. Klaczy nie było. Hellraiser
położył łeb na ramieniu właściciela, a Clean z złością w
oczach spojrzał w stronę morza. Paweł usiadł na chłodnym
chodniku przy stajni. Konie się położyły obok. W końcu wyciągnął
z kieszeni spodni telefon i zadzwonił najpierw do Ivarsted, potem do
Bagoto.
Pierwszy przyjechał
PyroMan, czyli Szymon. Wydawać by się mogło, że krzyczy, lecz to
Zuza jechała galopem na siwej klaczy w różowym fraku jeździeckim
i czarnych bryczesach, bez kasku, drąc się wniebogłosy i
wymachując diamentowym mieczem. W galopie zeskoczyła z klaczy,
jechała na oklep. Schowała miecz i się spytała co się dzieje.
Clean, który na widok Szymona jedynie machnął bujnym ogonem, na
widok dziewczyny skulił uszy. Hellraiser zainteresował się klaczą.
-Zabili.
Wszystkie.
-PIERNICZONE
TĘPE SZMIRY
Szymona teraz
faktycznie poniosło. Usiadł na płocie usiłując się uspokoić.
Paweł ukrywał skutecznie emocje mając obojętny wyraz twarzy,
jednak w jego głowie kłębiły się pytania; kto?, jak?, dlaczego?
Zuza z lekko załazawionymi oczyma weszła do stajni. W środku nie
było ciał, jedynie leżący Walking, który jak tylko usłyszał
kroki stulił uszy i walnął w ścianę boksu. Cała trójka po
chwili usiadła i zaczęła ciężko rozmyślać. Nagle Zuzka się
spytała;
-Czy
masz ciastka?
-Chyba
nie.
-Przy
ciastkach się lepiej myśli.
Postanowili, że
pójdą do zamku i zrobią je własnoręcznie. Paweł czekając na
rozgrzanie się pieca, poszedł do kur po jajka, natomiast Zuzka z
Szymonem poszli naścinać trzciny cukrowej. Z sierpami w dłoniach
poszli nad jezioro trochę za miastem. Usłyszeli rżenie koni,
dziewczyna pociągnęła chłopaka za bluzkę i skoczyli za krzaki.
Tam były konie Pawła! Przy nich ktoś się miotał. Zuza podeszła
cicho za kolejny krzak i pociągnęła delikatnie jakiegoś konia za
ogon. Spłoszył się, w sumie to cała grupka w popłochu zerwała
uwiązy, które były przy płocie i pogalopowała do stajni. Na trzy
cztery para wyskoczyła z krzaków i rzuciła się na chłopaka co
się krzątał przy rumakach, niestety zwiał. Poszli zatem zerwać
tą nieszczęsną trzcinę.
W rzymskim
magazynie Papież Krzysztof mrużąc oczy myślał co tak właściwie
miał do zrobienia. Podszedł do pierwszej lepszej skrzyni.
-Czas
przygotować Mszę.
Wziął trochę
chleba i wina do konsekracji i pomaszerował w kierunku kościoła do
Nowego Rzymu. Nowa część Wiecznego Miasta różniła się od jego
starej części większą przestrzenią pod budowę. Kiedy duchowny
szedł aleją przed nosem przemknęła mu spora sylwetka konia.
Postanowił jednak za nim pobiec, nieczęsto zdarza się widzieć
przebiegającego ulicą miasta wielkiego konia. Rumak zatrzymał się
w stajni. W sumie to słowo „zatrzymał” nie jest prawidłowe,
gdyż krążył od boksu do boksu, w pewnym momencie się zatrzymał
przy jednym. Położył się pod tabliczką z imieniem konia, który
powinien być w środku. Napis głosił:
kl.Sara
wł.
Papież
andaluzyjska
Owej Sary w boksie
nie było. Papież chciał wziąć konia za kantar, lecz kiedy tylko
się zbliżył ogier stulił uszy i kłapnął zebami. Zbierał się
do staniecia dęba i zmiażdżenia oponenta gdy...
-ROMEK
CO JA CI MÓWIŁAM O UCIECZKACH.
Romanian Boy, bo
takie pełne imię miał ogier, odwrócił się i spuścił głowę
na widok swojej właścicielki: Zuzix. Miała w ręku długi uwiąz i
pachniała arbuzem. Spojrzała na boks.
-Ooooo
chłopie, zakochałeś się chyba. Gdzie jest Sara?
Papież Krzysztof
pomyślał chwilkę.
-Nie
żyje, a spalenie ciała powierzyliśmy Underlayowi i Furherowi.
Dziewczyna
westchnęła i pogłaskała konia. Zaczepiła uwiąz o kantar, żeby
służył jako wodze i poczłapała na koniu do bazyliki, wykonując
telefon.
W owym kościele
czekało już grono zacnych gości. W jednej ławce siedzieli
MegaMontix, Underlay, DerFurher i ich podwładni, a w ławce po
drugiej stronie Paweł z Szymonem. Herobrine, którego prawdziwe imię
brzmi Kuba, wyszedł na front budynku. Do niego zbliżała się Zuzix
na Romanianie.
-O
co chodzi?
-Dałbyś
jeszcze coś ode mnie na modlitwę powszechną?
-Oks.
Msza się zaczęła.
Zuzix nie siedziała w ławce, siedziała na oklep na koniu, pilnując
ciasta arbuzowego. Msza przebiegała spokojnie dopóki Herobrine nie
powiedział....
-Módlmy
się za klacz rzymską o imieniu Sara, by jej dusza zaznała
wiecznego spokoju. Ciebie pro...
-HEREZJA
Underlay, Łukasz,
wstał.
-Konie
to zwierzęta, a zwierzęta duszy nie mają!
Na to oburzona
Zuzix, która się trzymała z boku, z wiadomych powodów, podeszła
bliżej, na koniu oczywiście.
-Jak
śmiesz tak mówić. Koń to też stworzenie, Bóg nie pozbawiłby go
duszy.
-Chcesz
się przekonać że w Niebie, a raczej piekle, nie ma koni?
Wyjął miecz i
zadał proste pchnięcie na jeźdźca, lecz ona mając szybki refleks
wyjęła swój (a to że drewniany to nie ma znaczenia) i zrzuciła
wrogowi hełm.
-Dzisiaj
mam dla ciebie litość frajerze, ale następnym razem wyciągnę
diamentowy. O MATKO JAKIE TO BYŁO SUCHE.
I zaczęła się
śmiać. Zdegustowany Krzysztof patrzył na to widowisko z lekkim
uśmiechem.
Po skończonej Mszy
wypełnionej śmiechami i dyskusją podczas kazania wszyscy rozeszli
się w swoją stronę. Papież ocierając czoło ze zmęczenia,
poszedł do kaplicy pod bazyliką. Rozejrzał się i wyciągnął z
biblioteki swój pamiętnik. Odkopał długopis spod sterty papierów
i zaczął pisać.
Najświętsza
Panienko. Nie mam już do nich siły. Łukasz ciągle szuka zaczepki
i prosi się o wydalenie z Kościoła, ale nie mogę go wyrzucić. A
co gorsze, nasz kardynał Bartosz go popiera. Chciałbym się też
pogodzić z Pawłem, ale co na to reszta? Proszę, pomóż.
Westchnął i
odłożył wszystko na miejsce. Popatrzał ze zgrozą na ogromną
stertę papierów. Trzeba będzie posprzątać.
W Gasipolis zapadał
zmrok. Paweł, Szymon i Zuzka, wykorzystując możliwości Romanian
Boy'a, jechali na nim we trójkę, ciągnąc siwą klacz na lince z
tyłu, a kierująca koniem dziewczyna rozwoziła kolegów do domu.
Panowała cisza, każdy rozmyślał o czymś innym. Nagle wypaliła;
-Ej,
patrzcie tam! Wielki Wóz! Ciekawe jak ludzie ogarnęli ten
gwiazdozbiór. Montix nigdy nie chciał patrzeć ze mną w gw...
-I
znowu się zacznie temat o nim. Gdybym miał blisko do domu to bym
wysiadł i szedł z buta, ale do Ivarsted daleko.
Dziewczyna spojrzała
ponownie na drogę, Paweł już powoli zasypiał na ramieniu Szymona.
W sumie to zrobienie Mszy o 22 w nocy i skończenie jej o 23 nie było
zbyt genialnym pomysłem ze strony Papieża.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz